B.

Czym jest dla Ciebie nagość? Jak się czujesz ze swoim ciałem?

Bywa różnie z tego względu, że jednak jak byłam mała – dzieciństwo, podstawówka – to nie było to takie oczywiste. Może inaczej – nie to, że rodzice jak wyszłam z łazienki nago, to mnie od razu zakrywali i „co ty robisz?”. Nie było takich rzeczy. Było na luzie. Ale im byłam starsza, tym bardziej dbało się o to, żeby się ubrać w łazience. W bieliźnie może po domu jeszcze, ale raczej mało, więc raczej była ona zakrywana przez większość mojego życia.

Wynikało to z Twojej decyzji czy zwracano Ci uwagę?

Nie, nikt nie zwracał mi uwagi, tylko chyba przez obserwację starszych, np. mojej siostry, która tak robiła, więc ja też tak robiłam. Nie czułam żadnej presji, że jakbym zrobiła inaczej, to to by było złe, ale jednak dziecko obserwuje i uczy się na zasadzie naśladownictwa. Im byłam starsza, zaczęło się to na pewno zmieniać. Mieszkając tu, gdzie teraz mieszkam - jest to moje pierwsze mieszkanie, w którym mieszkam sama – to bardzo często chodzę nago. Jak np. mieszkałam ze współlokatorami i wiedziałam, że ich nie ma, to korzystałam z tego, że mogę sobie np. swobodnie wyjść i przemieścić się z łazienki do pokoju. Czułam się wtedy bardziej wolna i to było fajne. Ale jeśli byli, to raczej nie było opcji przejść nago z pokoju do pokoju. Ogólnie nigdy nie miałam jakichś problemów, żeby się pokazać w bieliźnie czy coś w tym stylu. Mam dużo takich koleżanek, które np. w bieliźnie przy mnie, przed drugą kobietą się nie pokażą, co jest dla mnie dziwne, bo potem jak jedziemy na wakacje i widzimy się w kostiumach kąpielowych, to nie ma żadnych problemów i tego nigdy nie zrozumiem. Wydaje mi się, że jest to efekt wpływu społeczeństwa, że to jest kostium kąpielowy, a to bielizna.

Mimo, że czasem kostium jest bardziej skąpy od bielizny.

Tak, dokładnie! Ja tego nie rozumiem, ale akceptuję. Każdy sobie żyje jak chce. Nie, to nie. W każdym razie odkąd mieszkam sama, to z tej nagości faktycznie więcej korzystam i staram się z nią bardziej zaprzyjaźnić, bo z tą akceptacją swojego ciała też różnie bywa, szczególnie przy problemach jelitowych.

Czy ta Twoja chęć częstszego korzystania ze swobody wynikła z jakiegoś konkretnego impulsu czy po prostu zawsze chciałaś, ale nie było do tego zwyczajnie warunków?

Gdzieś pewnie głęboko w sobie zawsze chciałam, ale nie miałam warunków, wewnętrznej na to zgody. Na pewno dwie osoby mi w tym wszystkim pomogły. Jedną był kolega, który robił mi zdjęcia i mówiąc mi „chodź, zrobię Ci zdjęcia” zawsze mi powtarzał, że on chce, żebym była tak pewna siebie, jak jestem na tych zdjęciach i że on by chciał to we mnie zobaczyć na co dzień. Więc tu się jakby zaczęły te zdjęcia i później jak je oglądałam, to faktycznie podobałam się na nich sobie. To byłam faktycznie ja. Ale w życiu codziennym nie mam takiej pewności siebie. Również przez to, że poszłam na psychologię, to stwierdziłam, że czas troszeczkę to zmienić. 

Drugą taką osobą, która mi pomogła z nagością jest M. On mi chyba uświadomił, że właśnie to, że – nie wiem – masz tę bliznę czy ten rozstęp, że wyglądasz tak, a nie inaczej, jest świetne i jesteś fajna, ładna i wartościowa dokładnie taka, jaka jesteś. I że musisz się polubić. To była pierwsza osoba, której ja pozwoliłam zrobić takie zdjęcia. Myślę, że gdyby nie M. i nasze sesjowe przygody, to byśmy teraz nie rozmawiali.

A jak do tego doszło, że pozwoliłaś sobie zrobić nagie zdjęcia?

Myślę, że miałam paskudny dzień wtedy. Ja dużo takich decyzji podejmuję wbrew pozorom właśnie wtedy, kiedy się sama ze sobą źle czuję. Więc może jest to też taki sposób terapii, której szukam. Pamiętam, że M. robił zdjęcia mojej koleżance i te zdjęcia mi się podobały, więc zaczęłam go obserwować. Kiedyś wrzucił pytanie „kto chętny na kilka zdjęć?” czy coś w tym stylu, ale miałam wtedy na pewno paskudny dzień - w sensie wewnętrznie nie czułam się fajnie sama ze sobą. I mówię „A, dobra… Może takie zdjęcia mi poprawią humor, może po prostu wydarzy się coś fajnego.” I napisałam do M., On się zgodził, umówiliśmy się na sesję i po prostu się spotkaliśmy. Ale też na początku zdjęcia były w pełni ubrane i kiedy zapytał czy mogę zdjąć bluzkę, co nie było dla mnie szokiem, bo widziałam jakie zdjęcia zrobił mojej koleżance i wiedziałam, że mogę się na to nie zgodzić (aczkolwiek to też były takie zdjęcia, że niby było widać tę nagość, ale ona była też trochę ukryta a to za kwiatami, trawą czy coś w tym stylu), to na początku czułam się dziwnie. A z drugiej strony miałam gdzieś w podświadomości „halo, zgodziłaś się na to, więc trochę wypada ją zdjąć, ale jak nie masz na to ochoty, to nie rób tego.” Musiałam więc trochę przekroczyć jakąś granicę komfortu, żeby to zrobić. Ale jak to zrobiłam, to poczułam się fajnie. I że to też nie jest nic strasznego. Z resztą M. też bardzo fajną otoczkę klimatu tam zrobił poprzez rozmowę i różne rzeczy, że to było naprawdę fajne i przyjemne. I tak się zaczęło.

A w poza fotograficznym świecie? Jak wyglądały Twoje styczności z trochę bardziej publiczną nagością? Np. w takich miejscach, gdzie ta nagość może powinna być traktowana bardziej naturalnie, ale nie jest. Masz np. dużo wspólnego ze sportem. Ja wiele razy słyszałem, że kobiety się nawet w swoich szatniach siebie wstydzą.

Nie, to ja nigdy nie miałam z tym problemu między kobietami. Może jakby jakiś facet nagle wszedł, to owszem, ale tak, to nie. Przez długi okres trenowałam w takim miejscu, gdzie mieliśmy jedną wielką kabinę z dwoma prysznicami i stałyśmy do siebie albo twarzą albo plecami i nigdy nie miałam problemu, żeby tak się wykąpać.

Jak myślisz, skąd Ci przyszła taka swoboda?

Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Jest to dla mnie po prostu naturalne. Dobra, wyglądamy inaczej, ale mamy to samo. 

A w procesie wychowania widywałaś np. swoich rodziców nago? Albo siostrę?

Mamę tak, taty nie. W domu nigdy nie było takich problemów. Często jak byłyśmy młodsze, to wołałam mamę albo siostrę, żeby mi umyły szczotką plecy. Z tatą tak nie było, myślę, że wyłącznie z tego powodu, że to jest mężczyzna i nic poza tym. Ale pomiędzy mną, siostrą i mamą wizualnego tabu nie było. Ale o samym ciele nigdy nie rozmawiałyśmy. 

A poza domem rodzinnym? Np. sauny?

Chodziłam, ale nigdy nie byłam rozebrana. Jeśli była to koedukacyjna sauna, to zawsze byłam przykryta ręcznikiem. Jeśli szłam sama z kumpelami albo była to sauna tylko dla kobiet, to wtedy jak najbardziej się odkrywałam. W gronie kobiecym nie mam problemów. W gronie męskim chyba jednak nadal bym miała.

Jak myślisz, co się za tym kryje? Dlaczego właściwie miałabyś mieć problem? Oczywiście zakładając, że trafiłaś w odpowiednie miejsce, w którym szanowane i praktykowane są poprawne zasady saunowania. No i przy M. jednak byłaś naga.

Ale to też było przekroczeniem dużej granicy mojego komfortu. Ale może to jest też kwestią tego jaki M. klimat stworzył. Wiedziałam, że nie będę w żaden sposób oceniona, że będę się czuła dobrze, a jeśli tylko poczuję się niekomfortowo, to mogę zrobić to i to. Ale nie wiem. Nigdy tego nie zgłębiałam. Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Może mimo wszystko to jest kwestia wychowania w Polsce i tego jak społeczeństwo patrzy. Chyba bym nie dała rady jednak.

Nie dopuszczasz nawet myśli, że mogłabyś spróbować?

Nie, takiego czegoś na pewno nie powiem, bo nigdy nie mów nigdy. Pierwsze zdjęcia M. zrobił mi przed pandemią i jakby mnie wtedy ktoś zapytał czy zrobiłabym sobie nagą sesję, to bym powiedziała, że nigdy w życiu. Nie powiem na pewno, że „tak, spróbuję na 100%” ale jeśli miałabym już spróbować takiego eksperymentu, to ktoś musiałby dać mi gwarancję, że nie spotkam żadnego znajomego. Że będą to stricte obcy ludzie. Dobra, jeszcze koleżanki O.K., ale jakby mieli być to znajomi koledzy, to nie.

No właśnie jednak zazwyczaj to są zupełnie obcy ludzie, których jest szansa, że nie zobaczysz już nigdy więcej. Z zamysłu przychodzą tam, żeby się zrelaksować, wzmocnić odporność, poleżeć i wyciszyć się w ciepełku, pozbywając się z ciała trochę toksyn. Jak trafisz w odpowiednie miejsce, to też każdy wie, w jakim celu tam przychodzi. 

Ja mam świadomość, że jakbym poszła od razu w gronie swoich znajomych, to by się obracało w jakieś żarty, śmiechy.

To też zależy od tego, jakich się ma znajomych.

No u mnie zbyt wielu nie saunuje. Ja ze względu na krążenie też nie mogę. Ale myślę, że musiałabym mieć pewność, że nie spotkam znajomych. Aczkolwiek jak wspomniałam na początku moje podejście się cały czas zmienia. 

Jeśli miałabym wejść do jakiegokolwiek miejsca, które byłoby dla mnie nowe i w którym musiałabym zrobić coś nowego i miałabym jakieś obawy, typu właśnie np. sauna, i widziałabym rozebranych 3 kobiety i 3 facetów, to dużo łatwiej byłoby mi wejść, usiąść i zachowywać się tak jak oni, niż jakbym zobaczyła 3 ubrane dziewczyny i miałabym być tą pierwszą, która się rozbierze.

Też miałam kiedyś wbudowane w głowie (nie wiem, z czego to wynikało), że moje ciało zarezerwowane jest dla tej osoby, z którą będę, więc pokazanie się nago innemu facetowi czy kobiecie, którzy będą np. mi robić zdjęcia jest nie w porządku. Nawet jeśli byłam singielką i robiłam to gdy byłam sama. Trochę przeszkadzało mi jedno z drugim. Teraz mi się to zmieniło i bardzo stawiam na siebie i najpierw ja muszę się wreszcie poczuć w 100% sama ze sobą fajnie, a takie rzeczy mi pomagają i dlatego też je robię.

Ten argument dość często się pojawia – że ta nagość przeznaczona jest wyłącznie dla kogoś najbliższego. Oczywiście każdy decyduje sam i należy się szacunek dla każdej decyzji. Tylko jakby się po prostu zacząć głębiej zastanawiać, to czy jako ludzie nie mamy więcej intymnych rzeczy do zaoferowania niż ciało i nagość? Biedna, skomercjalizowana i rozerotyzowana nagość związana jedynie z seksualnością. Oczywiście współistnieją ze sobą i to jest ważne, dobre i potrzebne, ale MOGĄ też istnieć osobno. Bo chyba jednak większość ludzi jak się idzie rano czy wieczorem wykąpać, to się wybitnie nie podnieca z tego powodu. No chyba, że się kąpie z kimś.

Im jestem starsza, to wydaje mi się, że zmienia się to u mnie na plus. Nie chodzi oczywiście o to, że teraz ciało zaczynam traktować jako tylko i wyłącznie narzędzie, bo je mam i mogę sobie z nim robić co chce. Oczywiście mogę to robić, ale dużo bardziej zwracam uwagę na to jak się czuję. Wcześniej dużo ukrywałam. Nie wychodziłam w krótkich spodenkach, bo to, nie pokażę się tak, bo tamto. Ogólnie teraz bardziej zaczynam się lubić, ale to nadal jest proces, który trwa, bo bywa naprawdę różnie. Ale jest to fajny proces. 

Miałaś jakiekolwiek styczności z naturystycznymi plażami lub tradycyjnymi, ale w ciepłych krajach, gdzie opalanie się kobiet topless jest bardziej na porządku dziennym niż w naszym kraju?

Na pewno w jakimś stopniu kraje są od siebie inne i inaczej akceptują takie rzeczy czy są mniej lub bardziej naturalne. Wydaje mi się jednak, że jest to przede wszystkim kwestia człowieka. Czy się będziesz opalać topless na Helu czy w Grecji to jest jakby twoja prywatna sprawa. Ja mam tak, że to wynika głównie z tego, kto jest obok mnie. Trochę naśladownictwo, trochę komfort. Np. jak jeżdżę z kumpelami na Hel czy nawet na jakąś głupią działkę i się opalamy, to wszystkie robimy to topless. Nie ma problemu. Ale jak już jadę na wyjazd rodzinny, gdzie jest moja siostra, mój szwagier, to już nie. Jednak mam tę granicę przed szwagrem w tym momencie, nie przed siostrą, bo jakbym była tylko z nią, to byłby luz. Ale też jak jedziemy gdzieś ze znajomymi i widzę, że inne dziewczyny tego nie robią albo jedziemy parami, to mimo wszystko czuję, że byłby to dyskomfort. Nawet czasami wydaje mi się, że większy dla nich niż dla mnie gdybym to zrobiła. Uogólniając bardziej u mnie chodzi o otoczenie, w którym się znajduję, aniżeli kraj.

To też nie jest tak, że jeśli ja tego nie robię, bo jadę na wakacje w takim gronie, to to nie jest dla mnie takie „kurde, zdjęłabym, ale nie mogę, bo oni są”. Luzik. Mogę to zrobić, ale nie muszę. Nie będę się bynajmniej czuć niekomfortowo przez dwa tygodnie wakacji tylko dlatego, że muszę się opalać w pełnym bikini. Nie idźmy aż tak zero-jedynkowo. 

A jaka jest teraz Twoja relacja z ciałem i nagością? Czy jest jakieś konkretne wydarzenie, które mocno na nią wpłynęło?

Jest skomplikowana. Ale to jest wyłącznie kwestia zdrowotna. O ile lubię swój tyłek, cycki, dłonie, plecy, poszczególne partie, to całościowo przez to, że jestem w trakcie leczenia, ciało mi się zmienia. Jednego dnia mam zajebiście gładką skórę i wszystko jest super, a drugiego dnia jem coś, co nigdy mi nie szkodziło, a nagle mam brzuch jakbym była w 4 miesiącu ciąży. Wtedy np. się nie lubię bardzo. A z drugiej strony cały czas sobie powtarzam, że to jest leczenie, wiem co mi jest, wiem co mam robić i to jest kwestia czasu kiedy się wyleczę i wszystko będzie super. Niestety nie wiem czy to będzie miesiąc czy pół roku, więc bywa różnie. Teraz lubię swoje ciało na jakieś 40%. Mam nadzieję, że niedługo będzie lepiej. U mnie jest to bardzo zmienne. Jednego dnia może być świetnie, a drugiego tragicznie.

Myślisz, że samo oswojenie się ze swoim ciałem i nagością, częstsze jej praktykowanie może być w jakimś stopniu dla Ciebie i ogólnie terapeutyczne?

Na pewno. Mimo, że wyglądam raz lepiej, raz gorzej, to częściej obserwuję to ciało, akceptuję je, widzę, że się zmienia. Dużo do siebie gadam pozytywnych rzeczy. Teraz mam nawet takie małe ćwiczenie, że w łazience na lustrze mam zdjęcie małej siebie, która miała ze 3 lata i np. rano czy przed spaniem jak jestem w łazience, to patrzę na tę siebie i wiem, że nigdy w życiu małej trzyletniej dziewczynce bym nie powiedziała czegoś nieprzyjemnego w stylu „ale masz krótkie włosy, jak ty wyglądasz, jesteś gruba, jesteś za chuda, bezwartościowa, niefajnie dziś wyglądasz itd.”, bo widzę w moim akurat przypadku czarnowłosą dziewczynkę z wielkim uśmiechem i generalnie nie odważyłabym się żadnemu dziecku powiedzieć takich przykrych słów, bo wiem jak potem się to na maksa ciągnie przez całe życie. Nawet jak mam gorszy dzień i nie mam ochoty się ładnie ubrać, czegoś ze sobą zrobić, to idę do łazienki, patrzę na tę małą B. i mówię „Jesteś fajna!”. To mi dużo daje. Przekręcam negatywne myśli, które w sobie mam w pozytywne. Wiadomo, że czasem mniej czy bardziej wierzę w te rzeczy, czasem mówię coś na siłę, to mimo wszystko widzę, że to też wpływa na jakość mojej skóry, ciała, to czy się stresuję czy nie itp.

Co Twoim zdaniem najbardziej determinuje nasze podejście do nagości?

Internet i to jak są w nim przedstawiani ludzie. Szczególnie w przypadku kobiet. Wydaje mi się, że mężczyźni nie mają takich problemów. Ale mogę się mylić. Przynajmniej z tego otoczenia, które ja mam na co dzień raczej nie widzę takich problemów u mężczyzn, jakie my kobiety same na siebie narzucamy. Bo to nawet nie jest kwestia tego, że ktoś nam coś mówi, tylko my same potrafimy źle o sobie myśleć. Ale głównie wydaje mi się, że to Internet. Z tego względu, że tam laski zawsze wyglądają perfekcyjnie. Zawsze mają zarąbiste ciała, lśniącą skórę, pomijając blizny czy rozstępy, bo ja np. lubię swoje rozstępy. Kiedyś nie lubiłam, ale też z czasem mi się to zmieniło. Ale jednak one wszystkie są wygładzone na maksa. Więc jak non-stop obserwujesz takie dziewczyny i później patrzysz na siebie w lustrze, że taka nie jesteś, to się zaczyna: „A może zmienię dietę”, „a może będę ćwiczyła”, „a może się jednak nie rozbiorę”, „może założę spodenki jednak dłuższe niż krótsze” i tego typu rzeczy. W przeciągu ostatnich dwóch lat przestałam obserwować dużo takich profili, które pokazywały takie osoby. Nawet moje znajome, które wiem, że miały „bardziej perfekcyjne” ciało niż ja. Przeszkadzało mi to, że je obserwuję. Wpływały negatywnie na mój nastrój. I to też jest w jakiś sposób terapeutyczne i lecznicze. Więc myślę, że głównie Internet. To się zmienia trochę, bo mam tę ciałopozytywność, ale też mi się wydaje, że często ten trend jest mocno zero-jedynkowy i idzie w drugą stronę. Dla mnie ciałopozytywnością jest to, kiedy ktoś akceptuje i lubi swoje ciało takim jakie jest i nie kryje się z tym, że ma np. o jedną bliznę czy fałdkę więcej, bo jest z tym O.K. Ale mimo wszystko nadal dbaj o swoje zdrowie. Mam jednak wrażenie, że na niektórych profilach ta ciałopozytywność zaczyna iść w tę stronę, że ludzie akceptują swoje ciało, ale kosztem zdrowia. Jednak powinno się nadal kłaść nacisk na to, żeby znaleźć przyczynę tego, dlaczego się źle czuję, a nie akceptować, „bo tak mam”.

Ja też długo od lekarza czy od znajomych słyszałam, że tak mam, bo „taki jest mój urok”. Nie jest moim urokiem to, że boli mnie żołądek. Albo „oj, nie przesadzaj, wcale nie masz takiego brzucha, ja miałam większy” itp. Ja wiem, jak się odżywiam, jak trenuję i jak nie powinnam wyglądać. Jak do tego dochodzi jeszcze ból czy drętwienie, to to nie jest normalne. Ale też się już nauczyłam nie tłumaczyć z tego, a po prostu robić to, co jest dobre dla mnie i mojego ciała, żeby czuć się ze sobą dobrze.

Myślisz, że społecznie się to podejście do ciała zmienia na lepsze?

Trochę tak, ale tak jak wspomniałam, mam wrażenie, że za bardzo jest zero-jedynkowo. Albo nie akceptujesz albo jeśli akceptujesz, to musisz na 100%. Brakuje wydaje mi się w tym wszystkim takiego luzu.

Problemem w naszym obecnym świecie i czasach jest wciąż to, że potrzebujemy tej akceptacji innej osoby do tego, żeby zaakceptować siebie. Ale też nikt nas o tym nie uczył np. w szkole. Nie było takiego przedmiotu jak „lub siebie”. O.K. zdarzają się przypadki, w których ktoś przez całe życie idzie z torpedą, uwielbia siebie, nieważne jak wygląda i co mówią inni – zdarzają się takie przypadki i super, ale smutne jest to, że – bardzo uogólniając – dopiero w tym wieku 30+ zaczynamy się akceptować, lubić i straciliśmy tyle lat życia na tę pogoń za nieistniejącym ideałem. To jest strasznie przykre. Tym bardziej, że wiem, ile ja czasu straciłam i nadal czasem tracę. Nawet wczoraj rozmawiałam z A. i wspominałam, że dziś robimy wywiad i że się trochę stresuję, może nie samego wywiadu, ale potem będę mieć na pewno obawy przed zdjęciami (wydaje mi się, że zawsze jest jakiś taki stres), aczkolwiek dlatego też robimy rozmowę przed, a nie w jednym dniu, bo tak będzie mi łatwiej. I mówiłam jej, że nie czuję się teraz w 100% sama ze sobą dobrze, ale tak naprawdę nie wiem kiedy będę, ze względu na to moje leczenie. I wysłałam jej zdjęcie obrazujące mój aktualny problem, a A. mi napisała „ale wiesz, że i tak jesteś piękna?”. I to mnie tak rozczuliło… Fajne jest to, że druga kobieta potrafi innej to powiedzieć, bo z tym też bywa różnie. Ale faktycznie to, czy mam tę jedną fałdkę czy bliznę więcej wcale nie mówi o tym jaka jestem, jak bardzo jestem wystarczająca i tak naprawdę to ja mam o sobie myśleć jak najlepiej.

Pamiętasz ten pierwszy moment, w którym podzieliłaś swoją nagość z obcą osobą podczas wspomnianej sesji zdjęciowej? Co czułaś?

Na tę chwilę M. jest jedyną osobą, która mnie w ten sposób fotografowała. 

Wspominałaś, że w żeńskim gronie nie masz z tym problemu.

No, nie mam. W żeńskim gronie jest tak na maksa budująco. Kiedyś pamiętam… O, to był mój pierwszy… tylko to nie było fotograficzne. Niestety nie pamiętam jak ta dziewczyna się nazywa i w ogóle zgubiłam tę pamiątkę i bardzo żałuję. Bardzo dawno temu, nawet nie pamiętam skąd 

A nie, przepraszam, ja byłam fotografowana jeszcze przez kobietę! Moja pierwsza fotografia rozbierana, to był projekt „Ciało”, robiony przez dziewczynę. Najpierw robiła zdjęcia w ciuchach, żeby się zapoznać itd., a później trzeba było przyjść ze swoim wybranym warzywem i od twojego wyboru zależało czy nago czy do połowy. Pamiętam,że wtedy wzięłam marchewkę chyba z tą całą zieleniną. I robiła kilka zdjęć, żeby pokazać jak się czujemy ze swoim ciałem. To to była pierwsza okazja.

Później miałam z dziewczyną z ASP, która robiła projekt do magisterki. I to był pierwszy moment, w którym byłam w większym gronie osób i to mi się strasznie podobało. Ale byłyśmy same kobiety i musiałyśmy się rozebrać zupełnie do naga i na przestrzeni ze 3x3m było nas z 5 dziewczyn, leciała jakaś muzyka i miałyśmy przechodzić między sobą, a ona na około nagrywała filmik przez płótna, taki kolaż z tego wszystkiego. I to było mega fajne. Takie doświadczenie, że teoretycznie wszystkie wyglądamy zupełnie inaczej – jedna była grubsza, druga chudsza, jedna miała tatuaże, niska, wysoka, blondynka, brunetka, każda miała swoje kompleksy, obawy, ale na te pół godziny byłyśmy taką jednością. I to było bardzo przyjemne. Zapomniałam o tym projekcie. Sorry M.! Nie byłeś pierwszy!

A jak wspominasz sesję kalendarzową? To chyba musiało być super!

Haha, ten M., pewnie uszy go już pieką! Kalendarzowa sesja… tak, było super! Dużo babeczek, był makijaż, śmiechy, było dużo innych, różnych ciał. Taki tyłek, małe cycki, duże cycki, większy brzuch, umięśniony brzuch. Choć na samym początku złapałam się na tym, że oceniam. Ale nie tyle inną dziewczynę na zasadzie „jak ona mogła tu przyjść się rozebrać” czy coś w tym stylu, tylko bardziej w takim, że „kurde, ona ma fajniejszy tyłek niż ja”. 

Czyli bardziej porównywałaś się.

Właśnie! Porównywałam się pod względem fizycznym i pod takim… Bo było kilka dziewczyn, które ledwo przyszły (a było bardzo ciepło) i się od razu pytały „czy ja mogę już zdjąć ciuchy?”. I zdejmowały tę sukienkę, pod którą nie miały żadnej bielizny, a ja tak myślę „kurde, jaka laska!” Z jednej strony taki szok, bo nikogo oprócz M. nie znała, a z drugiej strony szacun, dziewczyno, że masz taką odwagę! Że po prostu cyk i tyle. I takie podejście w sumie bardzo pomogło mnie się otworzyć, ośmielić. Ale generalnie było to naprawdę fajne i przyjemne doświadczenie właśnie w takim gronie kobiecym.

Ale M. był.

Tak, nasz jeden promyczek całego wydarzenia. Nie wiem jak On z nami wytrzymał. Ale to było fajne doświadczenie. Takie właśnie wspólnotowe, kobiece. Byłyśmy dla siebie miłe i fajne. Mnóstwo miałam też wtedy emocji. I pozytywnych i negatywnych. Akurat w tamten weekend czułam się ze sobą dobrze na takie 60-70%, ale nie chciałam wywalać całego projektu, więc pojechałam. Z jednej strony było to dla mnie przekroczenie granicy komfortu, którą muszę przekroczyć raz, że dla M., który zrobił cały projekt, a dwa, że sama dla siebie. Było to zarazem ciężkie i łatwe, ale sam projekt był naprawdę super i bardzo fajnie to wyszło.

Co Cię skłoniło do wzięcia udziału w Porankach?

Chyba ciekawość po prostu. Na pewno spodobał mi się sam zamysł wywiadu i później odwzorowania na zdjęciach tych myśli i uczuć, które ludzie opisują. Widać, że faktycznie nawet jeśli ktoś miał cięższą drogę do tego, żeby teraz siebie lubić, to zdjęcia pokazują, że się udało, bo jednak decyduje się na takie coś, dlatego dla mnie też jest to taki krok, że jestem kilka przecznic dalej niż byłam. Więc chyba najbardziej to. Żeby też troszkę udowodnić samej sobie, że jest lepiej i będzie lepiej. Że stawiam się na pierwszym miejscu i myślę o sobie pozytywnie, nawet jeśli czasami nie jest O.K., to wiem, że to jest chwilowe, ale patrząc na całokształt i na to, jaką pracę przeszłam, żeby poznać samą siebie, to odwaliłam kawał dobrej roboty i żeby dalej to pielęgnować i iść do przodu. 

I co? Stresujesz się?

Dzisiaj już nie. Na pewno pomogło to, że się poznaliśmy i ta rozmowa była wcześniej, niż jakbyśmy już teraz mieli przystępować do zdjęć. Tzn. teraz już i tak czuję się pewnie i nie byłoby problemu, ale jednak fajnie, że to są dwa oddzielne dni. Przynajmniej dla mnie. Aczkolwiek A. z M. mnie uprzedzali, że będzie super, świetnie i ekstra, że się zgłosiłam, więc myslę, że będzie fajnie i w sumie trochę się nie mogę doczekać. Plus jakaś trochę pamiątka na stare lata i zwyczajna chęć, by po prostu to zrobić.

I jak było?

Dobrze było. Nowe doświadczenie, które mogę sobie odhaczyć w dzienniczku.